nuclear-warning-2-1156004-1919x1314
Bajki Cioci Oli

Była piękna złota jesień, las mienił się wszystkimi odcieniami złota i purpury. W powietrzu srebrzyste “babie lato” snuło swoją baśniową nić. Nieopodal na leśnej polanie stado bocianów szykowało się do odlotu w dalekie zamorskie krainy. Odbywały się narady kogo by tu wybrać na przewodnika i jakim lecieć kursem.

Było gwarno, bo każdy chciał wyrazić swoje zdanie, dochodziło nawet do poważnych sprzeczek. Ale jeden z bocianów stał smutny na uboczu i nie brał udziału w dyskusji, wiedział że jego los jest już przesądzony: nie może odlecieć ze wszystkimi.

Stado już wcześniej zdecydowało, że nie nadaje się do dalekiej podróży z powodu złamanego skrzydła.
Gdy narady się skończyły, bociany uformowały klucz i wzbiły się w niebo łopocząc skrzydłami. Zrobiły ostatnią rundę honorową nad łąką, żeby pożegnać swojego chorego kolegę, który płakał żałośnie. Łzy spływały ciurkiem po jego długim nosie. Bociek siedział zapłakany i martwił się, jak sobie poradzi podczas długiej zimy. Nagle usłyszał śmiechy i zobaczył zbliżające się do niego dzieci. Wracały z lasu, a leżącego na łące bociana pierwszy zobaczył Grześ, najstarszy z gromadki.
– Patrzcie – powiedział – ten bocian jest ranny, zabierzmy go do domu, może uda nam się go uratować!
Grześ przyniósł go do swojego pokoju, wyścielił w kącie ciepłe, wygodne gniazdo, opatrzył ranę i nakarmił.
– Leż spokojnie, tu ci będzie dobrze. – powiedział do bociana – Aha, zapomniałem ci się przedstawić! Jestem Grześ, a ty jak masz na imię?
Bociek nie miał imienia, więc chłopiec postanowił mu dać na imię Kubuś. Bocianowi spodobało się to imię od razu i na znak aprobaty podał Grzesiowi swoją długą łapkę.
– Nie martw się Kubusiu, rana się z czasem zagoi i kiedyś znów wrócisz do swojego stada! – Grześ pocieszał go, jak mógł i opiekował się nim serdecznie. Karmił rożnymi smakołykami, głaskał po główce, opatrywał ranę.
Wkrótce rana zaczęła się goić i Kubuś mógł już trochę biegać po podwórku, tylko to jedno chore skrzydełko ciągle mu opadało, ale bocian nie zrażony niepowodzeniami podciągał je do góry, jak mógł. Kubuś tak pokochał swojego wybawcę, że nie opuszczał go nawet na chwilę. Nawet gdy Grześ spał, czuwał przy jego łóżeczku (stojąc oczywiście na jednej nodze). Całe dnie spędzali na zabawach i spacerach. Najzabawniejsze było bieganie, bo Kubuś nie mogąc nigdy nadążyć za Grzesiem podfruwał pociesznie, żeby nie zostać w tyle. Miał ochotę już trochę polatać, ale rana jeszcze nie całkiem się zagoiła.
Czas szybko mijał i Kubuś wracał do zdrowia – podrósł, zmężniał i wypiękniał. Miał lśniące piórka i wesołe czarne oczka.

Written by